Magdalena i Jacek Tesławscy potrafią ugotować obiad w każdych warunkach. Wystarczy wykrzesać ogień, mieć wodę, mąkę, a gdy już jest mięso, to można się spodziewać rarytasów.
Jacek Tesławski przed piętnastoma laty założył pracownię bębnów. - Nieżyjący już Jacek Majewski , założyciel "Mózgu” miał pierwsze w Bydgoszczy porządne bębny - wspomina Jacek Tesławski. - Każdy mu zazdrościł, bo wiele osób chciało grać, a bębnów nigdzie nie było. Z Piotrem Matuszewskim otworzyliśmy pierwszą w Bydgoszczy pracownię bębniarską, potem drugą, którą potem przejął Piotr. Z żoną, którą też wciągnąłem do roboty przy bębnach, postanowiliśmy opuścić miasto. Znaleźliśmy dom w Czarmuniu w gminie Więcbork.
Baza w Czarmuniu
I od pięciu lat oswajają dom z czerwonej cegły, łagodząc twardość niemieckiej konstrukcji. Prowadzą też pracownię bębniarską, która prosperuje dzięki temu, że Magdalena i Jacek Tesławscy wciąż jeżdżą ze swoimi congami i djembe po festynach w Polsce i za granicą. Sprzedają je przez internet albo zapaleńcom, którzy dowiadują się o nich pocztą pantoflową.
Ale na tym nie koniec. Bębny to jedno życie, ale coraz częściej uciekają też w drugie - pradzieje Krajny. - Wczesne średniowiecze, pradzieje Słowiańszczyzny i jako przeciwwaga Wikingowie - zdradza Jacek Tesławski. - To było dla nas odkrycie. Obserwowaliśmy Skandynawów, Litwinów i Białorusinów, jak ze swojej prehistorii, pradawnej ludowości potrafią zrobić show.
I jakoś tak naturalnie od afrykańskich bębnów przeszli do tych wykopanych przez archeologów w Pikutkowie na Kujawach z ceramicznymi korpusami. Zaczęli robić podobne, potem dołożyli gęśle, wielgachne trąby zwane ligawkami. A od muzyki był już tylko krok do innych pragadżetów. Magdalenę i Jacka wciągnęła prehistoria Krajny. Zaczęli czytać o wykopaliskach archeologicznych w niedalekiej Zakrzewskiej Osadzie i robić repliki naczyń i wyposażenia domu.
Dawne rzemiosła
Pradzieje zawładnęły niepodzielnie ich głowami. Skupili się jednak nie na wojach, lecz na wczesnośredniowiecznych rzemieślnikach. Córka Iga znakomicie radzi sobie z żarnami. Magdalena wypieka podpłomyki, szyje i haftuje lniany przyodziewek, bawi się dawną biżuterią, a Jacek opanował umiejętności przynajmniej kilku rzemieślników z dawnej osady krajeńskiej.
Jest na co popatrzeć, gdy prasłowiańskim świdrem rozpala świętojańskie ogniska czy krzesa ogień na palenisko w krajeńskiej osadzie. Wykorzystuje też niedalekie krajeńskie Dziegciowo i jak przed wiekami wyrabia dziegieć z kory brzozowej. A przy okazji wyjaśnia, że z dziegciu do dziś korzysta farmacja i kosmetyka, bo smoła z kory brzozowej leczy choroby skórne, zasusza rany i jest niezbędnym składnikiem każdego szamponu przeciwłupieżowego. Stąd był już tylko krok do wypalania węgla drzewnego. A gdy jest ogień i tyle opału, Magdalena z Igą mogą pokazać pradawną kuchnię z wykonanymi przez Jacka nieckami i wiadrami. Panie pod namiotem gotują w glinianych naczyniach jak z Zakrzewskiej Osady zupę na dziczyźnie czy kozinie albo pieką podpłomyki. I każdy chce posmakować zupy z glinianego naczynia albo podpłomyka z miodem z pasieki z Czarmunia.
W świat z krajeńską osadą
I z taką osadą krajeńską chcą ruszać w świat. Na razie pokazali się na festynie Wyższej Szkoły Gospodarki w Bydgoszczy, ale chcą dawać żywe lekcje historii w szkołach, muzeach i na festynach archeologicznych. - Mamy nadzieję, że to chwyci - mówi Magdalena Tesławska. - Planów mamy mnóstwo, marzeń jeszcze więcej. Może za jakiś czas mniej będziemy jeździć, a zaczniemy zapraszać do Czarmunia na odpoczynek w pradziejowej osadzie krajeńskiej?
A już niedługo Tesławskim urodzi się drugie» dziecko, więc osada krajeńska będzie mieć kolejnego członka społeczności sprzed wieków.
(tekst: Marietta Chojnacka)